czwartek, 29 grudnia 2011

Imago-nowy album Artrosis

Gdy listopadzie wychodziła płyta „Imago” grupy Artrosis, byłam bardzo ciekawa jej brzmień. Należę do osób, które wychowały się na „Szmaragdowej nocy” i „Pośród kwiatów i cieni”, ale w miarę, jak zmieniały się brzmienia na bardziej elektroniczne, Artrosis stawało mi się coraz bardziej odległe. Należę do tych osób, które nie przepadają za nadmiarem elektroniki w gotyku i w ogóle rocku. Wolę bardziej klasyczne brzmienia. O ile przekonałam się do albumu „Con Trust”, o tyle do tej pory nie polubiłam się z „Melange”.
W internecie spotkałam się z opinią, że „Imago” zawiera coś dla tych, którzy słuchali Artrosis do krążka „Fetish” i tych, którzy polubili Artrosis, gdy grupa przerzuciła się na bardziej elektroniczne brzmienia. Muszę przyznać, że w pełni zgadzam się z tą opinią. Moim zdaniem „Imago” to swoisty powrót do klasyki połączony z elementami elektroniki.
Płyta jest raczej spokojna, skłaniająca do refleksji nt. przemijania. Już sam tytuł nawiązuje do dojrzałości. Imago to postać dorosła postać owada.
Może zacznę od kawałka, który od razu zapadł mi w pamięć. Mowa o singlu promującym album „Nie tamta już”. Utwór jest najmocniejszym kawałkiem na płycie. Nie brakuje w nim emocji, nic dziwnego w końcu opowiada o wewnętrznej przemianie kobiety, która odnalazła w sobie siłę, żeby zerwać toksyczny związek. Oczywiście, ten kawałek można interpretować zupełnie inaczej, to są tylko moje odczucia. „Nie tamta już” to nie tylko mocny wokal Magdy i pełna energii muzyka, ale także ostry tekst:” sama z sobą pogodzona teraz wiem, czego chcę, na kolanach odpowiadasz za swój grzech”.

Kolejnym kawałkiem, który polubiłam jest „Fatalne przeznaczenie”. Jest to spokojny utwór, podobnie jak większa część albumu. Bardzo nastrojowy, melancholijny. Opowiada o tęsknocie, samotności. Bardzo przypadł mi do gustu tekst, który szybko zapada w pamięć. Moim zdaniem pobudza on wyobraźnię, wprawia w melancholijny nastrój. Za każdym razem, gdy słyszę fragment „W chłodnej bieli prześcieradeł”, to autentycznie udziela mi się ten chłód.

Za każdym razem, jak słyszę „Panta rhei” to czuję atmosferę upływającego czasu i uświadamiam sobie, jak ważne jest to, aby w pełni wykorzystać każdą chwilę. Chociaż „Panta rhei” zawiera w sobie najwięcej elementów elektronicznych, to śpiewany przez dzieci tekst:”Zegara równy ton zaprasza przeznaczenie, przegrywa twój nietrwały sen, homogeniczny godzinę po godzinie, nic nie trwa wiecznie, panta rhei”, sprawia, że i mi udziela się atmosfera przemijania. Kawałek pomimo elementów elektronicznych, potrafi zbudować nastrój.

„Imago” rozpoczyna odgłos kojarzący się z bólem, cierpieniem. Piosenka opowiada o kobiecie, która spełniała wszystkie zachcianki mężczyzny, który okazał się łgarzem. Teraz musi zbudować na nowo swój świat. Tutaj po raz kolejny można odnaleźć motyw przewodni płyty. Dojrzałość sprawia, że dostrzega swoje błędy.

„Chcę znów tam być” wielu osobom kojarzy się z Depeche Mode, ja akurat nie czuję ten inspiracji. Udziela mi się oniryczny, senny nastrój tego utworu, to główna zasługa wokalu Magdy, który wydaje się być kojący, chociaż przedstawiana historia jest trudna. Bardzo klimatyczny utwór.

„Tysiąc prawd” rozpoczyna się od przepięknej wstawki fortepianowej. Tutaj po raz kolejny możemy poznać historię nieszczęśliwej miłości. Odrzucona kobieta postanawia pozbyć się wspomnień, ale nie jest to łatwe. Myślę, że ten utwór, podobnie jak cała płyta „Imago” wymaga odpowiedniego nastroju, inaczej ciężko będzie ją całą przesłuchać.

„Za wszystko nic” to kolejna przepełniona bólem historia kobiety, która nie ma już sił, by samodzielnie walczyć o swoją rodzinę, związek. Ta walka kosztuje ją zbyt wiele bólu i jest bezowocna. Refren jest bardzo wymowny:
Zrozum to!
Tam nad przepaścią stoi dziś nasz dom!
Nie wiesz jak boli
Gdy oddajesz wszystko
Nie dostając nic”

Ale nie tylko refren zapada w pamięć, na mnie ogromne wrażenie robi także następujący fragment:
Zmurszałych wspomnień bukiet wręczasz mi”. W Artrosis ceniłam zawsze umiejętność opowiadania o nieszczęśliwej miłości. Nie jest to tandetne, kiczowate, tylko ocierające się miejscami o poezję, przez co mogę to wysłuchać do końca.

Bardzo lubię „Doskonałą” za gniew, rozczarowanie, jakie wyraża wokal Magdy. Nie przeszkadza mi nawet elektronika. Wizja świata w tym utworze przepełniona jest pesymizmem. Moim zdaniem jest to utwór, który najbardziej ociera się o magiczną tematykę, aczkolwiek nadal pozostaje realistyczny w swej wymowie.

Moje niebo” to piosenka nacechowana nadzieją, opowiada o stanie euforii, zakochania. Aczkolwiek nie jest to mdła, przelukrowana piosenka o miłości, której nie da się słuchać.

Już tylko śnij”, to w moim odczuciu piosenka o przemijaniu, żegnaniu się ze światem doczesnym. Niewątpliwie skłania do refleksji.

Reasumując, płytę uważam za udaną, ale do jej wysłuchania trzeba mieć nastrój. Na pewno nie należy ona do łatwych i przyjemnych, które można przesłuchać w samochodzie, jadąc na zakupy, ponieważ wymaga uwagi.

poniedziałek, 26 grudnia 2011

Imaginaerum-najnowszy album Nightwisha

Wiele osób ceni sobie dorobek grupy Nightwish z czasów Tarji Turunen. Odkąd Tarję zastąpiła Anette, część fanów odwróciło się od zespołu, uważając, że zaczął grać słabiej, poniżej swoich możliwości. Ja akurat należę do tych osób, które lubię twórczość grupy z obu okresów. Owszem, nie da się ukryć, że Nightwish z Anette brzmi inaczej, ale inaczej nie musi oznaczać gorzej.

Dlaczego piszę dziś o Nightwishu? Od dwóch tygodni na okrągło słucham najnowszego krążka "Imaginaerum". Moim zdaniem jest to świetny album. Anette nie ma wprawdzie głosu operowego, nie wyciągnie takich wysokich dźwięków jak Tarja, ale moim zdaniem radzi sobie całkiem nieźle. Moim ulubionym kawałkiem z najnowszego dzieła jest "Storytime. Cenię go za melodyjność, ogrom energii, warstwę tekstową oraz wokal Olzon.  Za każdym razem, jak słucham tego kawałka, mam wrażenie, że śpiewa go elf, nimfa. W moim odczuciu ma w sobie pewną cząstkę magii, tajemnicy. Myślę, że tę atmosferę buduje delikatny, niewinny wokal Anette.

Płyta jest dziełem koncepcyjnym, opowiada historię starego kompozytora na łożu śmierci, który wspomina swoje żyje.  Niebawem ma się ukazać film pod tym samym tytułem co album Nightwisha.

Zaczęłam od mojego ulubionego kawałka "Storytime", tymczasem album otwiera przepiękna piosenka, stylizowana na swoistą kołysankę, wykonywany w języku fińskim przez mężczyznę. Jestem nią oczarowana, ponieważ sam język uważam za pełny magii i tajemnic. Utwór rozpoczyna się od nastawienia pozytywki, która odtąd będzie odmierzać czas.

"Ghost River" to kawałek świetny od strony muzycznej, chłopaki nieźle wymiatają na instrumentach, a Anette też tworzy ciekawą atmosferę, by w refrenie zetrzeć się muzycznie z męskim, nieco opętanym głosem. Ja przed oczyma widzę dziewczynę uciekającą w lesie przed starszym, demonicznym mężczyzną.

"Slow Love, Slow" rozpoczyna się bardzo spokojnie, jest to taka cisza przed burzą. Wokal Anette w tym kawałku jest bardzo sensualny, kobiecy. Pobrzmiewający fortepian nadaje szlachetności i zmysłowości piosence. Buduje atmosferę.

"I Want My Tears Back" to druga z moich ulubionych piosenek. Rozpoczyna się bardzo energetycznie, pobrzmiewa w niej męski wokal, słychać flet i inspirację muzyką ludową Irlandii. Refren zapada w pamięć po pierwszym przesłuchaniu, jest on swoistym dialogiem pomiędzy Anette a mężczyzną.

"Scaretale" rozpoczyna się od dziecięcych głosów, brzmi to niewinnie, anielsko, ale po chwili ów spokój zostaje zmącony, zaczynamy słyszeć skrzypce, niepokój narasta, atmosfera staje się coraz bardziej mroczna.

"Arabesque" kojarzy mi się z niebezpieczną, samotną, egzotyczną podróżą. Pobrzmiewają w niej orientalne nuty.

"Turn Loose the Mermaids" kojarzy mi się po raz kolejny z kołysanką, z opowieścią dla dzieci, która ma je uspokoić. Po raz kolejny nie mogę wyjść z podziwu nad elfim głosem Anette, który wprowadza mnie w ezoteryczny świat. Mam wrażenie, że słucham opowieści o długiej wędrówce.

W "Rest Calm" pobrzmiewa swego rodzaju nieuchronność, widać resztkę woli walki. Wyczuwa się zwycięstwo sił mroku. Piosenka składa się z naprzemiennie ułożonych mocniejszych momentów, w których głos Anette jest mocniejszy, ostrzejszy. Męski głos cały czas jest silny, ostry, pełny gniewu, gdy Anette prowadzi z nim dialog, wówczas brzmi ostro. Ale są też momenty wyciszenia, ukojenia, chwile złudnego spokoju.

The Crow, the Owl, and the Dove” to stosunkowo spokojna piosenka, która ponownie jest męsko-żeńskim dialogiem, tym razem nie ma tu walki. Panuje pełna zgoda. Ja tę piosenkę interpretuję jako pogodzenie się z tym, co nieuchronne. W połowie piosenki możemy usłyszeć flet, do którego mam słabość, bo uważam, że za jego sprawą można się przenieść w owiany mgłą las.

Last Ride of the Day” od początku rozpoczyna się dynamicznie. Jest to swego rodzaju ostatni akt walki, od początku odnoszę wrażenie, że otwierają się wrota wieczności. Trwa walka śmierci z życiem. Bardzo podoba mi się bogate instrumentarium i kojący głos Anette, który czasami nabiera delikatnej ostrości. Słuchając jej, widzę otchłań, która wciąga.

Imaginaerum” to utwór instrumentalny. Mam wrażenie, że stanowi on pomost pomiędzy światem żywych a umarłych. Artysta przekracza bramy wieczności. Po kilkudziesięciu sekundach rozbrzmiewa pokład muzyczny, który nawiązuje do „Storytime”, ale ma dużo bardziej podniosły charakter.

Song of Myself” trwa ponad 13 minut. Jest to najdłuższy utwór, który moim zdaniem nawiązuje do Sądu Ostatecznego. Głos Anette brzmi niczym szepty wyroczni. Po czym staje się niezwykle energetyczny. Tyle moich wyobrażeń. Tekst jest niezwykle poetycki, bardzo rzadko można spotkać się z taką maestrią we współczesnej muzyce. Za to uwielbiam Nightwish. Tworzą wspaniałą muzykę, atmosferę, a także teksty będące same w sobie dziełem sztuki i ten wokal. Jestem pod wielkim wrażeniem.

Muzyka Nightwish potrafi przenieść w inny wymiar, dlatego chętnie jej słucham, żeby choć na chwilę oderwać się od codziennych problemów.

A Wy przesłuchaliście już najnowszy album Nighwisha? Jakie uczucia towarzyszyły jego przesłuchaniu? Przekonaliście się do Anette? A może od początku ją lubicie?



niedziela, 25 grudnia 2011

Abracadabra Gothic Tour jako tournee promujące album "Bordeaux"

W końcu mam więcej czasu i wreszcie mogę opowiedzieć o swoich przeżyciach związanych z tegoroczną trasą Abracadabra Gothic Tour Closterkellera, które minionej jesieni promowało najnowszy album tej grupy zatytułowany "Bordeaux".

Swoją przygodę z Closterkellerem rozpoczęłam dobrych parę lat temu. Był to jeden z pierwszych zespołów grających gotyk, z którym się zetknęłam. Z czasem zaczęłam poszerzać swe horyzonty w obrębie szeroko pojmowanego gotyku. Odkąd pamiętam interesowały mnie wykłady z Anją ze względu na jej ogromną charyzmę. Nie wstydziła przyznać się, że poprawiła sobie biust, że ciąża i karmienie piersią nie spowodowały cudownego zwiększenia miseczki. Ponadto stroje i aurę, jaką wytwarzała wokół siebie Orthodox robiły wrażenie.

Zamiłowanie do Closterkellera odziedziczyłam po mamie, która, jak się niedawno okazało, słuchała pierwszych albumów zespołu. Nie ukrywam, że też mam ogromny sentyment do starszych albumów, jak chociażby "Purple", "Violet" i "Scarlet". Swoją drogą bardzo podoba mi się zwyczaj nadawania płytom tytułów. Nazwy albumów są zawsze "kolorystyczne".

Mam kilka piosenek, do których zawsze powracam, które potrafią mi się włączyć w głowie ni z gruszki, ni z pietruszki.  Są to "Władza", "Scarlett, "Graphite", "Alicja", "Immanoleo", "W moim kraju", "Lunar", "Nocarz", "Dwie połowy", "Violette", "Senne macanki", a ostatnio również "Halo Ziemia" i "Tyziphone".

Closterkeller cenię za znakomitą muzykę i świetne, często wkraczające na pole liryki, teksty autorstwa Anji.  Jeśli chodzi o tekst, to chyba najbardziej zapadł mi w pamięć ten z "Władzy" i  utworu "Dwie połowy".

Poprzestanę na tych ogólnych wiadomościach i odczuciach, teraz zajmę się koncertem promującym najnowszy album, na którym byłam w połowie października. Wprawdzie trochę czasu już minęło od tamtej pory, ale takich koncertów się nie zapomina. W tym roku znalazłam sobie towarzystwo. Okazało się, że moje koleżanki z roku również słuchają Closterkellera. Z jedną koleżanką umówiłam się na koncert jeszcze we wrześniu, gdy bawiłyśmy się na Comie. Niestety, nie mogła pójść na koncert, bo na dwa dni przed występem Anji dostała gorączki, potem nie mogła odżałować, że zabrakło jej na występie. Drugą koleżankę zapytałam, czy słucha gotyku, bo widziałam jej awatar na forum roku i bardzo przypadł mi do gustu. Okazało się, że podobnie jak ja jest wielką fanką Closterkellera, Artrosis i Nightwisha.

Na koncert planowałyśmy się ubrać trochę gotycko, ale niesprzyjająca aura odwiodła nas od tego pomysłu. Nasze kreacje były za cienkie. Skończyło się na ciemnych spodniach i gorsecie, a także kozakach, które w moim przypadku były jedynymi butami nadającymi się na taką pogodę, które nie były zbyt wysokie. Za to zaszalało się z makijażem, mieszając ciemny matowy fiolet z ciemnym matowym brązem.

Na koncert szłam przesłuchawszy płyty "Bordeaux". Uważałam ją za lepszy album niż "Nero", miałam jedną piosenkę, której mogłam słuchać na okrągło, ale do reszty piosenek nie byłam tak przekonana jak do utworów ze  "Violette" czy "Purple". Z koleżanką zastanawiałyśmy się, czy Closterkeller będzie promował wyłącznie najnowsze dzieło, czy wplecie w to także starsze kawałki. Gdy Anja zadeklarowała, że tego wieczoru czeka nas możliwość przesłuchania całego albumu na koncercie, ucieszyłam się, że usłyszę "Halo Ziemia", jednocześnie byłam ciekawa, jak wypadną pozostałe utwory.

Anja wykonywała kolejne piosenki z "Bordeaux" według kolejności ich umieszczenia na płycie. Na samym początku powiedziała, że te piosenki nie są luźnymi tworami, tylko tworzą całą opowieść, co pewien czas przerywała występ, by wprowadzić słuchaczy w atmosferę opowiadanej historii.  Opowieść oczywiście dotyczyła miłości, jej poszczególnych etapów, przemijania. "Halo Ziemia" stanowiła odzwierciedlenie najprzyjemniejszego etapu każdego związku, "Bez odwrotu" było jego kontynuacją, po "Miodowym kwadransie" coś zaczynało się sypać. Rzeczywiście całość sprawiała wrażenie pewnej powieści, opowiedzianej w nietypowy sposób.

Anja dużo gestykulowała podczas występu, co naprawdę budowało mroczną, tajemniczą, oniryczną atmosferę. Poza tym z koleżanką nie mogłyśmy przestać podziwiać jej stroju. Jej kreacje zawsze dostarczają wspaniałych przeżyć o charakterze estetycznym.

Ale na scenie widoczna była nie tylko wokalistka, ale również wspaniały gitarzysta, Mariusz, którego talent niewątpliwie robił wrażenie.

Przed koncertem "Tyziphone" nie należała do moich ulubionych piosenek, aczkolwiek zaczerpnięcie z mitologii, bardzo przypadło mi do gustu. Na koncercie piosenka zyskała inny charakter, poczułam jej atmosferę, przesłanie. Obydwie z koleżanką byłyśmy pod ogromnym wrażeniem tego kawałka. Tego się nie dało wysłuchać, stojąc jak kołek;) "Bordeaux" i "Bez odwrotu" także zabrzmiały zupełnie inaczej niż na płycie. I na żywo bardziej przypadły mi do gustu. Dzięki koncertowi na pewno bardziej przekonałam się do płyty, zaczęłam ją też inaczej interpretować.

Ale na piosenkach z "Bordeaux" koncert się nie skończył. Anja wraz z zespołem wykonali jeszcze parę stałych kawałków, powszechnie znanych, przez co atmosfera się rozluźniła i można się było wreszcie wyszaleć.

Świetny kontakt z publiką to coś, co sprawia, że zespół utrzymuje się na scenie latami. Closterkeller ma ten dar. Anja potrafi nawiązać wspaniały kontakt z publiką, zażartować. Jest to coś, co obecnie rzadko się spotyka. Na wszelkiej maści festiwalach ów kontakt sprowadza się do pytania: "Jak się bawicie". Anję stać na więcej;)

Kiedy następny koncert? Czasami chodzę i smęcę, powtarzając to pytanie, bo naprawdę bawiłam się rewelacyjnie. Przydałoby się ponownie podładować akumulatory. Z niecierpliwością czekam na kolejny koncert Closterkellera w moich okolicach.

niedziela, 11 grudnia 2011

Finał "The Voice of Poland"

Pozostanę monotematyczna i opiszę dziś swoje odczucia związane z finałem "The Voice of Poland". Po pierwsze, nie przypuszczałam, że dwa rockowe głosy znajdą się w finale tego programu. Nie przypuszczałam, że widzowie postawią na Damiana Ukeje. Byłam pewna, że chłopak zaistnieje dzięki programowi w świadomości Polaków, ale w finale znajdzie się Monika, która najczęściej przechodziła z pierwszego miejsca.

Nie spodziewałam się również awansu do odcinka finałowego Piotrka Niesłuchowskiego, który moim zdaniem jest genialny. Ten z pozoru niedbały wokal, ruch sceniczny i energia amerykańskiego punkowca, robią wrażenie;) Ja podczas jego wykonań nigdy się nie nudziłam, zawsze czułam niedosyt. Podobnie jak w przypadku Damiana.

Swoją drogą Antek Smykiewicz w niektorych kawałkach również ocierał się o rock, a konkretnie o pop-rock.

Awans tych chłopaków był dla mnie wielką niespodzianką, do końca nie wierzyłam, że "The Voice of Poland" zostanie Damian, który ma męski, silny wokal idealnie pasujący do kawałków Metalliki. Myślałam, że nasze społeczeństwo jeszcze nie dojrzało do wyboru tak charakterystycznych wokalistów.

Jestem bardzo zadowolona ze zwycięstwa Damiana, aczkolwiek nie pogniewałabym się, gdyby "The Voice of Poland" został Piotrek.  Obydwoje udowodnili wczoraj, że zasłużyli na awans do finału.

Damian znakomicie poradził sobie z "Enter Sandman", niełatwo jest mierzyć się z legendami, zwłaszcza gdy wokalista zespołu jest osobą tak charyzmatyczną.  Duet z Nergalem był niezwykle udany. "Highway to Hell" miało moc:)  Aż chciało się pobawić przy tym kawałku;) Bardzo lubię singiel "Nie mamy nic", ponieważ jest bardzo zbliżony do twórczości Roguca. Na pewno odbiorcy podzielą się na dwa obozy. Tych, którzy uznają to za grafomaństwo i tych, którzy dostrzegą w tym ciekawy przekaz;) Mam tylko nadzieję, ze Damian wyda dobrą, rockową płytę, a nie jakąś papkę.

Piotrek z kolei rewelacyjnie wypadł w uwielbianej przeze mnie piosence Wilków "Nie stało się nic". Zaśpiewał ten kawałek inaczej niż Robert, za co plus:) Przez Piotrka zakochałam się w "Sex on Fire" i nuciłam ten kawałek przed kolokwiami w minionym tygodniu.  Singiel Piotrka to rockowa ballada, która wpadła mi w ucho od pierwszego przesłuchania. Ma potencjał, by zaistnieć w co ambitniejszych rozgłośniach radiowych. Jego duet z Anią Dąbrowską mnie zaskoczył. Wiedziałam, że Piotrek sobie poradzi w hipisowskim kawałku, ale nie przypuszczałam, ze Ania potrafi się tak bawić i być tak energetyczną:)