czwartek, 29 grudnia 2011

Imago-nowy album Artrosis

Gdy listopadzie wychodziła płyta „Imago” grupy Artrosis, byłam bardzo ciekawa jej brzmień. Należę do osób, które wychowały się na „Szmaragdowej nocy” i „Pośród kwiatów i cieni”, ale w miarę, jak zmieniały się brzmienia na bardziej elektroniczne, Artrosis stawało mi się coraz bardziej odległe. Należę do tych osób, które nie przepadają za nadmiarem elektroniki w gotyku i w ogóle rocku. Wolę bardziej klasyczne brzmienia. O ile przekonałam się do albumu „Con Trust”, o tyle do tej pory nie polubiłam się z „Melange”.
W internecie spotkałam się z opinią, że „Imago” zawiera coś dla tych, którzy słuchali Artrosis do krążka „Fetish” i tych, którzy polubili Artrosis, gdy grupa przerzuciła się na bardziej elektroniczne brzmienia. Muszę przyznać, że w pełni zgadzam się z tą opinią. Moim zdaniem „Imago” to swoisty powrót do klasyki połączony z elementami elektroniki.
Płyta jest raczej spokojna, skłaniająca do refleksji nt. przemijania. Już sam tytuł nawiązuje do dojrzałości. Imago to postać dorosła postać owada.
Może zacznę od kawałka, który od razu zapadł mi w pamięć. Mowa o singlu promującym album „Nie tamta już”. Utwór jest najmocniejszym kawałkiem na płycie. Nie brakuje w nim emocji, nic dziwnego w końcu opowiada o wewnętrznej przemianie kobiety, która odnalazła w sobie siłę, żeby zerwać toksyczny związek. Oczywiście, ten kawałek można interpretować zupełnie inaczej, to są tylko moje odczucia. „Nie tamta już” to nie tylko mocny wokal Magdy i pełna energii muzyka, ale także ostry tekst:” sama z sobą pogodzona teraz wiem, czego chcę, na kolanach odpowiadasz za swój grzech”.

Kolejnym kawałkiem, który polubiłam jest „Fatalne przeznaczenie”. Jest to spokojny utwór, podobnie jak większa część albumu. Bardzo nastrojowy, melancholijny. Opowiada o tęsknocie, samotności. Bardzo przypadł mi do gustu tekst, który szybko zapada w pamięć. Moim zdaniem pobudza on wyobraźnię, wprawia w melancholijny nastrój. Za każdym razem, gdy słyszę fragment „W chłodnej bieli prześcieradeł”, to autentycznie udziela mi się ten chłód.

Za każdym razem, jak słyszę „Panta rhei” to czuję atmosferę upływającego czasu i uświadamiam sobie, jak ważne jest to, aby w pełni wykorzystać każdą chwilę. Chociaż „Panta rhei” zawiera w sobie najwięcej elementów elektronicznych, to śpiewany przez dzieci tekst:”Zegara równy ton zaprasza przeznaczenie, przegrywa twój nietrwały sen, homogeniczny godzinę po godzinie, nic nie trwa wiecznie, panta rhei”, sprawia, że i mi udziela się atmosfera przemijania. Kawałek pomimo elementów elektronicznych, potrafi zbudować nastrój.

„Imago” rozpoczyna odgłos kojarzący się z bólem, cierpieniem. Piosenka opowiada o kobiecie, która spełniała wszystkie zachcianki mężczyzny, który okazał się łgarzem. Teraz musi zbudować na nowo swój świat. Tutaj po raz kolejny można odnaleźć motyw przewodni płyty. Dojrzałość sprawia, że dostrzega swoje błędy.

„Chcę znów tam być” wielu osobom kojarzy się z Depeche Mode, ja akurat nie czuję ten inspiracji. Udziela mi się oniryczny, senny nastrój tego utworu, to główna zasługa wokalu Magdy, który wydaje się być kojący, chociaż przedstawiana historia jest trudna. Bardzo klimatyczny utwór.

„Tysiąc prawd” rozpoczyna się od przepięknej wstawki fortepianowej. Tutaj po raz kolejny możemy poznać historię nieszczęśliwej miłości. Odrzucona kobieta postanawia pozbyć się wspomnień, ale nie jest to łatwe. Myślę, że ten utwór, podobnie jak cała płyta „Imago” wymaga odpowiedniego nastroju, inaczej ciężko będzie ją całą przesłuchać.

„Za wszystko nic” to kolejna przepełniona bólem historia kobiety, która nie ma już sił, by samodzielnie walczyć o swoją rodzinę, związek. Ta walka kosztuje ją zbyt wiele bólu i jest bezowocna. Refren jest bardzo wymowny:
Zrozum to!
Tam nad przepaścią stoi dziś nasz dom!
Nie wiesz jak boli
Gdy oddajesz wszystko
Nie dostając nic”

Ale nie tylko refren zapada w pamięć, na mnie ogromne wrażenie robi także następujący fragment:
Zmurszałych wspomnień bukiet wręczasz mi”. W Artrosis ceniłam zawsze umiejętność opowiadania o nieszczęśliwej miłości. Nie jest to tandetne, kiczowate, tylko ocierające się miejscami o poezję, przez co mogę to wysłuchać do końca.

Bardzo lubię „Doskonałą” za gniew, rozczarowanie, jakie wyraża wokal Magdy. Nie przeszkadza mi nawet elektronika. Wizja świata w tym utworze przepełniona jest pesymizmem. Moim zdaniem jest to utwór, który najbardziej ociera się o magiczną tematykę, aczkolwiek nadal pozostaje realistyczny w swej wymowie.

Moje niebo” to piosenka nacechowana nadzieją, opowiada o stanie euforii, zakochania. Aczkolwiek nie jest to mdła, przelukrowana piosenka o miłości, której nie da się słuchać.

Już tylko śnij”, to w moim odczuciu piosenka o przemijaniu, żegnaniu się ze światem doczesnym. Niewątpliwie skłania do refleksji.

Reasumując, płytę uważam za udaną, ale do jej wysłuchania trzeba mieć nastrój. Na pewno nie należy ona do łatwych i przyjemnych, które można przesłuchać w samochodzie, jadąc na zakupy, ponieważ wymaga uwagi.

poniedziałek, 26 grudnia 2011

Imaginaerum-najnowszy album Nightwisha

Wiele osób ceni sobie dorobek grupy Nightwish z czasów Tarji Turunen. Odkąd Tarję zastąpiła Anette, część fanów odwróciło się od zespołu, uważając, że zaczął grać słabiej, poniżej swoich możliwości. Ja akurat należę do tych osób, które lubię twórczość grupy z obu okresów. Owszem, nie da się ukryć, że Nightwish z Anette brzmi inaczej, ale inaczej nie musi oznaczać gorzej.

Dlaczego piszę dziś o Nightwishu? Od dwóch tygodni na okrągło słucham najnowszego krążka "Imaginaerum". Moim zdaniem jest to świetny album. Anette nie ma wprawdzie głosu operowego, nie wyciągnie takich wysokich dźwięków jak Tarja, ale moim zdaniem radzi sobie całkiem nieźle. Moim ulubionym kawałkiem z najnowszego dzieła jest "Storytime. Cenię go za melodyjność, ogrom energii, warstwę tekstową oraz wokal Olzon.  Za każdym razem, jak słucham tego kawałka, mam wrażenie, że śpiewa go elf, nimfa. W moim odczuciu ma w sobie pewną cząstkę magii, tajemnicy. Myślę, że tę atmosferę buduje delikatny, niewinny wokal Anette.

Płyta jest dziełem koncepcyjnym, opowiada historię starego kompozytora na łożu śmierci, który wspomina swoje żyje.  Niebawem ma się ukazać film pod tym samym tytułem co album Nightwisha.

Zaczęłam od mojego ulubionego kawałka "Storytime", tymczasem album otwiera przepiękna piosenka, stylizowana na swoistą kołysankę, wykonywany w języku fińskim przez mężczyznę. Jestem nią oczarowana, ponieważ sam język uważam za pełny magii i tajemnic. Utwór rozpoczyna się od nastawienia pozytywki, która odtąd będzie odmierzać czas.

"Ghost River" to kawałek świetny od strony muzycznej, chłopaki nieźle wymiatają na instrumentach, a Anette też tworzy ciekawą atmosferę, by w refrenie zetrzeć się muzycznie z męskim, nieco opętanym głosem. Ja przed oczyma widzę dziewczynę uciekającą w lesie przed starszym, demonicznym mężczyzną.

"Slow Love, Slow" rozpoczyna się bardzo spokojnie, jest to taka cisza przed burzą. Wokal Anette w tym kawałku jest bardzo sensualny, kobiecy. Pobrzmiewający fortepian nadaje szlachetności i zmysłowości piosence. Buduje atmosferę.

"I Want My Tears Back" to druga z moich ulubionych piosenek. Rozpoczyna się bardzo energetycznie, pobrzmiewa w niej męski wokal, słychać flet i inspirację muzyką ludową Irlandii. Refren zapada w pamięć po pierwszym przesłuchaniu, jest on swoistym dialogiem pomiędzy Anette a mężczyzną.

"Scaretale" rozpoczyna się od dziecięcych głosów, brzmi to niewinnie, anielsko, ale po chwili ów spokój zostaje zmącony, zaczynamy słyszeć skrzypce, niepokój narasta, atmosfera staje się coraz bardziej mroczna.

"Arabesque" kojarzy mi się z niebezpieczną, samotną, egzotyczną podróżą. Pobrzmiewają w niej orientalne nuty.

"Turn Loose the Mermaids" kojarzy mi się po raz kolejny z kołysanką, z opowieścią dla dzieci, która ma je uspokoić. Po raz kolejny nie mogę wyjść z podziwu nad elfim głosem Anette, który wprowadza mnie w ezoteryczny świat. Mam wrażenie, że słucham opowieści o długiej wędrówce.

W "Rest Calm" pobrzmiewa swego rodzaju nieuchronność, widać resztkę woli walki. Wyczuwa się zwycięstwo sił mroku. Piosenka składa się z naprzemiennie ułożonych mocniejszych momentów, w których głos Anette jest mocniejszy, ostrzejszy. Męski głos cały czas jest silny, ostry, pełny gniewu, gdy Anette prowadzi z nim dialog, wówczas brzmi ostro. Ale są też momenty wyciszenia, ukojenia, chwile złudnego spokoju.

The Crow, the Owl, and the Dove” to stosunkowo spokojna piosenka, która ponownie jest męsko-żeńskim dialogiem, tym razem nie ma tu walki. Panuje pełna zgoda. Ja tę piosenkę interpretuję jako pogodzenie się z tym, co nieuchronne. W połowie piosenki możemy usłyszeć flet, do którego mam słabość, bo uważam, że za jego sprawą można się przenieść w owiany mgłą las.

Last Ride of the Day” od początku rozpoczyna się dynamicznie. Jest to swego rodzaju ostatni akt walki, od początku odnoszę wrażenie, że otwierają się wrota wieczności. Trwa walka śmierci z życiem. Bardzo podoba mi się bogate instrumentarium i kojący głos Anette, który czasami nabiera delikatnej ostrości. Słuchając jej, widzę otchłań, która wciąga.

Imaginaerum” to utwór instrumentalny. Mam wrażenie, że stanowi on pomost pomiędzy światem żywych a umarłych. Artysta przekracza bramy wieczności. Po kilkudziesięciu sekundach rozbrzmiewa pokład muzyczny, który nawiązuje do „Storytime”, ale ma dużo bardziej podniosły charakter.

Song of Myself” trwa ponad 13 minut. Jest to najdłuższy utwór, który moim zdaniem nawiązuje do Sądu Ostatecznego. Głos Anette brzmi niczym szepty wyroczni. Po czym staje się niezwykle energetyczny. Tyle moich wyobrażeń. Tekst jest niezwykle poetycki, bardzo rzadko można spotkać się z taką maestrią we współczesnej muzyce. Za to uwielbiam Nightwish. Tworzą wspaniałą muzykę, atmosferę, a także teksty będące same w sobie dziełem sztuki i ten wokal. Jestem pod wielkim wrażeniem.

Muzyka Nightwish potrafi przenieść w inny wymiar, dlatego chętnie jej słucham, żeby choć na chwilę oderwać się od codziennych problemów.

A Wy przesłuchaliście już najnowszy album Nighwisha? Jakie uczucia towarzyszyły jego przesłuchaniu? Przekonaliście się do Anette? A może od początku ją lubicie?



niedziela, 25 grudnia 2011

Abracadabra Gothic Tour jako tournee promujące album "Bordeaux"

W końcu mam więcej czasu i wreszcie mogę opowiedzieć o swoich przeżyciach związanych z tegoroczną trasą Abracadabra Gothic Tour Closterkellera, które minionej jesieni promowało najnowszy album tej grupy zatytułowany "Bordeaux".

Swoją przygodę z Closterkellerem rozpoczęłam dobrych parę lat temu. Był to jeden z pierwszych zespołów grających gotyk, z którym się zetknęłam. Z czasem zaczęłam poszerzać swe horyzonty w obrębie szeroko pojmowanego gotyku. Odkąd pamiętam interesowały mnie wykłady z Anją ze względu na jej ogromną charyzmę. Nie wstydziła przyznać się, że poprawiła sobie biust, że ciąża i karmienie piersią nie spowodowały cudownego zwiększenia miseczki. Ponadto stroje i aurę, jaką wytwarzała wokół siebie Orthodox robiły wrażenie.

Zamiłowanie do Closterkellera odziedziczyłam po mamie, która, jak się niedawno okazało, słuchała pierwszych albumów zespołu. Nie ukrywam, że też mam ogromny sentyment do starszych albumów, jak chociażby "Purple", "Violet" i "Scarlet". Swoją drogą bardzo podoba mi się zwyczaj nadawania płytom tytułów. Nazwy albumów są zawsze "kolorystyczne".

Mam kilka piosenek, do których zawsze powracam, które potrafią mi się włączyć w głowie ni z gruszki, ni z pietruszki.  Są to "Władza", "Scarlett, "Graphite", "Alicja", "Immanoleo", "W moim kraju", "Lunar", "Nocarz", "Dwie połowy", "Violette", "Senne macanki", a ostatnio również "Halo Ziemia" i "Tyziphone".

Closterkeller cenię za znakomitą muzykę i świetne, często wkraczające na pole liryki, teksty autorstwa Anji.  Jeśli chodzi o tekst, to chyba najbardziej zapadł mi w pamięć ten z "Władzy" i  utworu "Dwie połowy".

Poprzestanę na tych ogólnych wiadomościach i odczuciach, teraz zajmę się koncertem promującym najnowszy album, na którym byłam w połowie października. Wprawdzie trochę czasu już minęło od tamtej pory, ale takich koncertów się nie zapomina. W tym roku znalazłam sobie towarzystwo. Okazało się, że moje koleżanki z roku również słuchają Closterkellera. Z jedną koleżanką umówiłam się na koncert jeszcze we wrześniu, gdy bawiłyśmy się na Comie. Niestety, nie mogła pójść na koncert, bo na dwa dni przed występem Anji dostała gorączki, potem nie mogła odżałować, że zabrakło jej na występie. Drugą koleżankę zapytałam, czy słucha gotyku, bo widziałam jej awatar na forum roku i bardzo przypadł mi do gustu. Okazało się, że podobnie jak ja jest wielką fanką Closterkellera, Artrosis i Nightwisha.

Na koncert planowałyśmy się ubrać trochę gotycko, ale niesprzyjająca aura odwiodła nas od tego pomysłu. Nasze kreacje były za cienkie. Skończyło się na ciemnych spodniach i gorsecie, a także kozakach, które w moim przypadku były jedynymi butami nadającymi się na taką pogodę, które nie były zbyt wysokie. Za to zaszalało się z makijażem, mieszając ciemny matowy fiolet z ciemnym matowym brązem.

Na koncert szłam przesłuchawszy płyty "Bordeaux". Uważałam ją za lepszy album niż "Nero", miałam jedną piosenkę, której mogłam słuchać na okrągło, ale do reszty piosenek nie byłam tak przekonana jak do utworów ze  "Violette" czy "Purple". Z koleżanką zastanawiałyśmy się, czy Closterkeller będzie promował wyłącznie najnowsze dzieło, czy wplecie w to także starsze kawałki. Gdy Anja zadeklarowała, że tego wieczoru czeka nas możliwość przesłuchania całego albumu na koncercie, ucieszyłam się, że usłyszę "Halo Ziemia", jednocześnie byłam ciekawa, jak wypadną pozostałe utwory.

Anja wykonywała kolejne piosenki z "Bordeaux" według kolejności ich umieszczenia na płycie. Na samym początku powiedziała, że te piosenki nie są luźnymi tworami, tylko tworzą całą opowieść, co pewien czas przerywała występ, by wprowadzić słuchaczy w atmosferę opowiadanej historii.  Opowieść oczywiście dotyczyła miłości, jej poszczególnych etapów, przemijania. "Halo Ziemia" stanowiła odzwierciedlenie najprzyjemniejszego etapu każdego związku, "Bez odwrotu" było jego kontynuacją, po "Miodowym kwadransie" coś zaczynało się sypać. Rzeczywiście całość sprawiała wrażenie pewnej powieści, opowiedzianej w nietypowy sposób.

Anja dużo gestykulowała podczas występu, co naprawdę budowało mroczną, tajemniczą, oniryczną atmosferę. Poza tym z koleżanką nie mogłyśmy przestać podziwiać jej stroju. Jej kreacje zawsze dostarczają wspaniałych przeżyć o charakterze estetycznym.

Ale na scenie widoczna była nie tylko wokalistka, ale również wspaniały gitarzysta, Mariusz, którego talent niewątpliwie robił wrażenie.

Przed koncertem "Tyziphone" nie należała do moich ulubionych piosenek, aczkolwiek zaczerpnięcie z mitologii, bardzo przypadło mi do gustu. Na koncercie piosenka zyskała inny charakter, poczułam jej atmosferę, przesłanie. Obydwie z koleżanką byłyśmy pod ogromnym wrażeniem tego kawałka. Tego się nie dało wysłuchać, stojąc jak kołek;) "Bordeaux" i "Bez odwrotu" także zabrzmiały zupełnie inaczej niż na płycie. I na żywo bardziej przypadły mi do gustu. Dzięki koncertowi na pewno bardziej przekonałam się do płyty, zaczęłam ją też inaczej interpretować.

Ale na piosenkach z "Bordeaux" koncert się nie skończył. Anja wraz z zespołem wykonali jeszcze parę stałych kawałków, powszechnie znanych, przez co atmosfera się rozluźniła i można się było wreszcie wyszaleć.

Świetny kontakt z publiką to coś, co sprawia, że zespół utrzymuje się na scenie latami. Closterkeller ma ten dar. Anja potrafi nawiązać wspaniały kontakt z publiką, zażartować. Jest to coś, co obecnie rzadko się spotyka. Na wszelkiej maści festiwalach ów kontakt sprowadza się do pytania: "Jak się bawicie". Anję stać na więcej;)

Kiedy następny koncert? Czasami chodzę i smęcę, powtarzając to pytanie, bo naprawdę bawiłam się rewelacyjnie. Przydałoby się ponownie podładować akumulatory. Z niecierpliwością czekam na kolejny koncert Closterkellera w moich okolicach.

niedziela, 11 grudnia 2011

Finał "The Voice of Poland"

Pozostanę monotematyczna i opiszę dziś swoje odczucia związane z finałem "The Voice of Poland". Po pierwsze, nie przypuszczałam, że dwa rockowe głosy znajdą się w finale tego programu. Nie przypuszczałam, że widzowie postawią na Damiana Ukeje. Byłam pewna, że chłopak zaistnieje dzięki programowi w świadomości Polaków, ale w finale znajdzie się Monika, która najczęściej przechodziła z pierwszego miejsca.

Nie spodziewałam się również awansu do odcinka finałowego Piotrka Niesłuchowskiego, który moim zdaniem jest genialny. Ten z pozoru niedbały wokal, ruch sceniczny i energia amerykańskiego punkowca, robią wrażenie;) Ja podczas jego wykonań nigdy się nie nudziłam, zawsze czułam niedosyt. Podobnie jak w przypadku Damiana.

Swoją drogą Antek Smykiewicz w niektorych kawałkach również ocierał się o rock, a konkretnie o pop-rock.

Awans tych chłopaków był dla mnie wielką niespodzianką, do końca nie wierzyłam, że "The Voice of Poland" zostanie Damian, który ma męski, silny wokal idealnie pasujący do kawałków Metalliki. Myślałam, że nasze społeczeństwo jeszcze nie dojrzało do wyboru tak charakterystycznych wokalistów.

Jestem bardzo zadowolona ze zwycięstwa Damiana, aczkolwiek nie pogniewałabym się, gdyby "The Voice of Poland" został Piotrek.  Obydwoje udowodnili wczoraj, że zasłużyli na awans do finału.

Damian znakomicie poradził sobie z "Enter Sandman", niełatwo jest mierzyć się z legendami, zwłaszcza gdy wokalista zespołu jest osobą tak charyzmatyczną.  Duet z Nergalem był niezwykle udany. "Highway to Hell" miało moc:)  Aż chciało się pobawić przy tym kawałku;) Bardzo lubię singiel "Nie mamy nic", ponieważ jest bardzo zbliżony do twórczości Roguca. Na pewno odbiorcy podzielą się na dwa obozy. Tych, którzy uznają to za grafomaństwo i tych, którzy dostrzegą w tym ciekawy przekaz;) Mam tylko nadzieję, ze Damian wyda dobrą, rockową płytę, a nie jakąś papkę.

Piotrek z kolei rewelacyjnie wypadł w uwielbianej przeze mnie piosence Wilków "Nie stało się nic". Zaśpiewał ten kawałek inaczej niż Robert, za co plus:) Przez Piotrka zakochałam się w "Sex on Fire" i nuciłam ten kawałek przed kolokwiami w minionym tygodniu.  Singiel Piotrka to rockowa ballada, która wpadła mi w ucho od pierwszego przesłuchania. Ma potencjał, by zaistnieć w co ambitniejszych rozgłośniach radiowych. Jego duet z Anią Dąbrowską mnie zaskoczył. Wiedziałam, że Piotrek sobie poradzi w hipisowskim kawałku, ale nie przypuszczałam, ze Ania potrafi się tak bawić i być tak energetyczną:)

niedziela, 27 listopada 2011

Dwa silne rockowe głosy w półfinale "The Voice of Poland"

Znowu trochę poprzynudzam nt. "The Voice of Poland", ale po prostu nie mogę się powstrzymać po dwóch świetnych, rockowych występach.

Zacznę od Damiana i jego zmagań z balladą metalową. "Nothing else matters" to kawałek wymagający pewnej dojrzałości, mądrości życiowej i przede wszystkim głębokiem interpretacji. Do tego potrzebne jest także mocne gardło i umiejętność ostrzejszego wydawania dźwięków.  Te wszystkie talenty Damian posiada. Mało tego, ma w sobie także wrażliwość, która sprawiła, że sama piosenka nie była pusta.

Damian ma w sobie taką autentyczność przekazu, umiejętność dzielenia się emocjami, że jego występy działają na mnie jak magnes. Damian nie musi robić show, skakać, wystarczy, że śpiewa i buduje klimat swoim głosem. Jest to mój faworyt do zwycięstwa. Pamiętam, że po przesłuchaniach w ciemno myślałam o nim, że to rockowy głos, ale raczej pasujący do "lżejszych brzmień". Już tłumaczę, co przez to rozumiem. Porównałabym go do Roguca, ale jednocześnie nie widziałabym w nim Titusa. Po prostu mocny rockowy głos, ale nie metalowy. Kolejne odcinki pokazały, że ma chłopak zadatki także na "mocniejsze" brzmienia od tych w wykonaniu Comy.

Miałam przeczucie, że przejdzie głosami widzów i tak też się stało. Ludzie mają jednak słuch i potrafią dostrzec prawdziwe perełki. Poza tym jest to na tyle popularna ballada, że nie tylko miłośnicy ostrzejszego grania ją znają. Damian przeszedł z pierwszego miejsca w pełni zasłużenie. Podejrzewam, że gdyby nie taka, a nie inna decyzja widzów, chłopak przepadłby decyzją swojego trenera. Nie da się ukryć, że Nergal bardzo lubi Ewelinę Kordy i myślę, że w dogrywce z nią, mógłby wrócić na tarczy.

Piotrek Niesłuchowski to kolejny mocny punkt tej edycji. Chłopak jest stworzony na scenę rockowo-punkową. Jego niesłychana energia udziela się również widzom. Ma fajny rockowy głos, którym umie pewnie władać. Widać, że w każdy występ wkłada emocje i dobrze się przy tym bawi. Jego wskakiwanie na fotele jurorów, to wszystko wyszło dość naturalnie. Nie było efektu przerysowania, karykatury.

A sam dobór piosenki był wyśmienity. Kawałek australijskiego zespołu Jet, którego biję się w piersi, wcześniej nie znałam, idealnie odzwierciedlał umiejętności Piotrka. Uwydatniał jego męski, rockowy głos. Ania Dąbrowska ma nosa do repertuaru, który jest zawsze bardzo dobrze przemyślany.  Pokuszę się o stwierdzenie, że ona wybiera najlepsze kawałki dla swoich uczestników. Pozostałym jurorom zdarzają się pomyłki."Enjoy to silence" z repertuaru Depeche Mode ograniczało możliwości wokalne Filipa Sałapy. Kayah i wybranie "It`s my life" dla Mateusza, to chyba jeden z największych niewypałów odcinków finałowych.

poniedziałek, 21 listopada 2011

Damian Ukeje i jego interpretacja przeboju wszech czasów Nirvany

Wprawdzie obiecałam Wam podzielenie się swoimi wrażeniami z trasą promującą płytę „Bordeaux” Closterkellera, to jednak dzisiaj będzie o czymś innym:) Ale do koncertu Anji na pewno powrócę i zdam Wam relację;)

 Tym razem występowali uczestnicy z zespołu Ani i Nergala. Dwa występy szczególnie przykuły moją uwagę.
Damian Ukeje wokalistą Fat Belly Family
Damian Ukeje to chłopak, który ewidentnie ma rockową duszę. Za sprawą Wizażanek dowiedziałam się o istnieniu zespołu, w którym to jest on wokalistą. Grupa nazywa się Fat Belly Family i rzeczywiście wykonuje muzykę zbliżoną do twórczości Comy. Damian potrafi momentami ryknąć, co jest akurat miodem na moje uszy;)
Zmierzenie się z legendą Kurta
Uczestnikowi z drużyny Nergala przyszło zmierzyć się z legendą rocka. Ja bym wręcz powiedziała, że stanął przed bardzo trudnym zadaniem zmierzenia się z jednym z utworów wszech czasów. Mianowicie musiał dokonać własnej interpretacji „Smells like teen spirit” Nirvany. Kurt to postać legendarna, nie do podrobienia.
Własna interpretacja przeboju Nirvany
Damianowi występ wyszedł w moim odczuciu doskonale, pomimo zapalenia zatok. Zaśpiewał tę piosenkę inaczej aniżeli Kurt. Według mnie wykonał ją ostrzej niż wokalista Nirvany. Było parę ryknięć. Był to moim zdaniem najlepszy występ wieczoru. Dopiero Damian mnie obudził, bo trochę przysypiałam przy wcześniejszych wykonawcach. Był ogień, widać było, ze chłopak wczuł się w piosenkę, że są to ewidentnie jego klimaty. Nie musiało być tych kontrolowanych wybuchów ognia i bez nich występ miał charakter, i zapadał w pamięć. Poczułam się jak na świetnym koncercie rockowy i za to chwała Damianowi:)
Dobrze, że piosenka Kurta nie przypadła Mateuszowi
Kayah podczas oceny występu Damiana powiedziała, że chciała tę piosenkę wziąć dla Mateusza i wykonać ją zupełnie inaczej. Moim zdaniem dobrze się stało, że przypadła ona Damianowi, bo coś czuję, że mogłaby zostać ona sprowadzona w zupełnie inne muzyczne rewiry i sprofanowana. Jest to kawałek ewidentnie rockowy, którego nie wyobrażam sobie w aranżacji r`n`b czy też soulowej.

Uwielbiam ten kawałek Nirvany i mogę powiedzieć, że Damian go nie sprofanował. Parę razy słyszałam w radiu i telewizji jakieś przeróbki, po których Kurt chyba przewraca się w grobie.

Nergal po występie Damiana stwierdził, ze chłopak „jest przedłużeniem jego penisa”. ;P
Przed występami na żywo nie wiedziałam, kim jest Piotrek
Przyznaję, przed występami na żywo nie wiedziałam, kim jest Piotr Niesłuchowski. Wiele wizażanek pisało, że liczy na niego w odcinkach na żywo. Ja nie miałam zielonego pojęcia o kim mowa. Teraz już na pewno nie przeoczę chłopaka, bo porusza się w moich rockowych klimatach. Chłopak wykonuje wprawdzie lżejsze kawałki w porównaniu do obszaru zainteresowań Damiana czy Filipa Sałapy, który odpadł już z programu, ale jest całkiem przyjemnie:)
Własna interpretacja „Zombie”
Wiele osób zarzuca mu, że nic nie zmienił w „Zombie”, moim zdaniem było zupełnie odwrotnie. Chłopak zinterpretował ten kawałek na swój sposób i bardzo wczuł się, wykonując go. Moim zdaniem ciekawie modulował głos, inni uznali to za stękanie, ale muzyka to subiektywne odczucia;)

W moim rankingu wszystkich uczestników wysuwa się na drugie miejsce, za Damianem Ukeje. Monika nie do końca pasuje mi w repertuarze Beyonce, stać ją na więcej;)

sobota, 12 listopada 2011

"Bring me to life" Evanescence w wykonaniu Filipa Moniuszki

Lubię śledzić programy muzyczne, szukające młodych talentów. Dzisiaj emitowany był kolejny odcinek "The Voice of Poland" na żywo . Bardzo pozytywnie mnie zaskoczył fakt, iż jedną z zaśpiewanych piosenek było "Bring Me to Life" Evanescence. Mam ogromny sentyment do tego numeru. Po raz pierwszy usłyszałam go jako nastolatka. Wówczas ta piosenka zrobiła na mnie ogromne wrażenie. To był etap kształtowania gustu muzycznego. Można powiedzieć, że Evanescence stanowiło takie preludium do zapoznania się z gotykiem. Do dziś mam przed oczyma teledysk emitowany w "30 ton", jak Amy zwisa z okna i na koniec spada. Nagle okazuje się, że ta cała historia to tylko sen.
Po "Bring Me to Life" przyszła pora na "Going Under" i "My Immortal". Wszystkie 3 zrobiły na mnie jako nastolatce ogromne wrażenie. Pamiętam, że z koleżanką puszczałyśmy je na imprezie Halloweenowej, na której byłyśmy przebrane za czarownice. Już wtedy lubiłam mroczne klimaty.;) I tak mi już pozostało.
Wracając do wykonania tego znakomitego kawałka, w "The Voice of Poland", to przypadł on Filipowi Moniuszce. Chłopak ma bardzo wysoki głos, ale nie nadaje się do śpiewania takich ostrych numerów. Mimo to nie skopał piosenki dokumentnie. Przerobił ją na swoje możliwości i potrzeby, można powiedzieć że balansowała na granicy pop rocka. Nie do końca mi pasowało to wykonanie, bo ta piosenka aż prosi się o jakieś mocniejsze akcenty. Filip pokazał pazura na koniec "Bring Me to Life" śpiewanej w dogrywce. Szkoda, że wcześniej się o to nie pokusił.

PS Jakoś tak wyszło, że ostatnio uczepiłam się tego programu muzycznego, ale w planach mam też opisanie swoich przeżyć związanych z koncertem Closterkellera w ramach trasy "Bordeaux", promującej najnowszą płytę zespołu Anji.

niedziela, 6 listopada 2011

Filip Sałapa odpadł z The Voice of Poland

Na odcinek "The Voice of Poland", w którym to wystąpi grupa Nergala oczekiwałam z niecierpliwością. Pierwszy odcinek na żywo, w którym to prezentowały się ekipy Piaska i Kayah, trochę mnie uśpił. Nie działo się w nim nic ciekawego. Bałam się, że istnieje jakiś odgórny nakaz śpiewania piosenek łatwych i przyjemnych, takich "Rihannowych". Byłam ciekawa, czy Nergal zaproponuje rockowy repertuar i co to będzie. O ile Damiana i Filipa automatycznie widziałam w czymś ostrzejszym, o tyle najbardziej ciekawiło mnie, co przypadnie Monice i Aresowi.
Odcinek z drużynami Nergala i Ani Dąbrowskiej zdecydowanie lepszy

Wczorajszy odcinek stał na wyższym poziomie od tego, gdzie rywalizowali podopieczni Piaska i Kayah. Był ciekawszy, repertuar był lepiej dobrany. Piosenki były z gatunku: ambitniejsze, a i wykonania stały na wysokim poziomie. Nergal postawił na rockowe kawałki. Damian Ukeje zaśpiewał polski kawałek, który na stałe wpisał się w historię muzyki-Polski Human, Monice przypadł kawałek Iron Maiden, Filip niestety miał utwór nie do końca dobrany do swoich możliwości, choć lubię "Enjoy the silence" z repertuaru Depeche Mode, to jednak zawęża on pole manewru. Ares zaskoczył mnie pozytywnie w "Knockin Heaven`s Door", widać było, że przeżywa to, co śpiewa.

Filip Sałapa moim faworytem od przesłuchań w ciemno

Moim absolutnym faworytem był Filip Sałapa, który zapadł w pamięć na przesłuchaniach w ciemno za sprawą growlu. To są moje klimaty. Myślałam, że Nergalowi będzie zależało na zachowaniu w swoim zespole takich perełek, które muzycznie są mu bliskie. W końcu osób wykonujących cięższą muzykę, nie było zbyt wiele. Poza Filipem, Damianem Ukeje, była jeszcze Ola, wokalistka Mothernight. Dostała się na muzyczny ring dzięki dzikiej karcie. Niestety, na ringu przyszło jej rywalizować z Filipem. Sama nie potrafiłabym wybrać jednego z nich, dlatego pewnie bym ich razem nie zestawiła. Ola odpadła. Szkoda, ale dzięki programowi dowiedziałam się chociaż o istnieniu Mothernight, kapeli łączącej w sobie różne odmiany rocka i metalu. Ja doszukałam się w twórczości tego zespołu elementów gotyckich.

Odpadnięcie Filipa było do przewidzenia

Filip przeszedł dalej, ale Nergal nie był go pewny, więc przyszło mu zawalczyć o odcinek na żywo z Gabrielem Fleszarem. Adam ocalając go, do końca nie był przekonany do swojej decyzji. Gdy poznałam zasady odcinków na żywo, byłam pewna, że Filip na pewno będzie zagrożony i będzie walczył w dogrywce. Odnoszę wrażenie, że nie przypadł do gustu Nergalowi. I wczoraj od samego początku wiedziałam, że niestety to Filip odpadnie.

Program powinien promować ukształtowanych artystów

Tak też się stało, co moim zdaniem jest ogromną stratą. Ktoś może powiedzieć, ze Filip ma swój zespół, z którym grał na największej imprezie metalowej, że nagrał debiutancką płytę i co robi w tym programie. Ale ja wychodzę z założenia, ze właśnie takie osoby powinno się promować. To są w pełni ukształtowani artyści, którzy wiedzą, czego chcą. Poza tym Filip nie jest jedyną osobą, która ma swój dorobek, a nadal pozostaje w programie. Jestem przeciwniczką inwestowania w rzemieślników, którzy potrafią tylko odtwarzać czyjejś kawałki, nie wnosząc do nich nic swojego. Filip nawet końcówkę "Enjoy the silence" przerobił na swoje potrzeby.  Niestety, formuła "The Voice of Poland" nakazuje wykonywać covery. Szkoda, bo Filip ma własny dorobek, który zostałby doceniony. Myślę, że Polacy dojrzeli do metalu i silniejszych brzmień. Dowodem jest otarcie się o wygraną II edycji "Must be the music" przez zespół Eris is my Homegirl.
Dalszy udział Filipa w programie Dwójki, mógłby spopularyzować cięższe brzmienia w Polsce. Chociaż i tak uważam, że ów program idzie z duchem postępu, bo jakby nie było cała drużyna Nergala wykonywała rockowe kawałki,  a nie hity Beyonce czy Rihanny.

Szkoda, że stracił szansę na wypromowanie swojego zespołu

Szkoda też, że Filipowi nie dane było wypromowanie własnego zespołu. The Sixpounders wydał własną płytę, koncertuje u boku Acid Drinkers, do których to jest bardzo zbliżony klimatem. Mimo to nie może się przedrzeć do świadomości społeczeństwa. Chyba nie ma Polaka, który nie słyszałby o Behemocie, niekoniecznie każdy przesłuchał piosenkę tej grupy, ale ludzi chociaż wiedzą, że istnieje taki zespół metalowy. Szkoda, że widzowie nie usłyszeli o The Sixpounders.

Świetna debiutancka płyta

Ja od paru dni przesłuchuję utwory z debiutanckiej  płyty i jestem pozytywnie zaskoczona. Już dawno nie słyszałam tak dobrego metalowego zespołu młodego pokolenia.

Źle dobrany repertuar

Szkoda, że Nergal dobrał tak a nie inaczej repertuar dla Filipa, ponieważ nie dał mu szansy pokazania pełni możliwości. Chłopak z pewnością lepiej by wypadł w jakimś kawałku Acid Drinkers, chociażby w ich wersji "Hit the Road Jack".

A tu dla wszystkich zainteresowanych video z oficjalnego kanału The Sixpounders:

sobota, 5 listopada 2011

Moja przygoda z rockiem

Założyłam kolejny blog, ponieważ czuję ogromną potrzebę dyskutowania nt. muzyki i poznawania nowych brzmień. Moi znajomi wiedzą, że jestem totalnie zakręcona na punkcie szeroko rozumianego rocka i metalu. O swoich nowych odkryciach mogę dyskutować godzinami. Jestem maniaczką wszelkich programów muzycznych, w których odkrywa się młode talenty. Muzyka rockowa towarzyszy mi na co dzień, świetnie mi się przy niej uczy, nawet najtrudniejsze wykłady są do ogarnięcia, bo jestem w wojowniczym nastroju. Gdy mam doła, zapodaję sobie coś ostrzejszego, co obudzi we mnie wolę walki.
Dlaczego rock? Ponieważ jestem nim chyba obciążona genetycznie, moi rodzice słuchają ostrzejszej muzyki. Mama skłania się bardziej w kierunku Closterkellera, Maanamu, Lombardu, Perfectu i Pidżamy Porno. Tato zaraził mnie miłością do AC/DC i Pink Floydów. 
Jak długo słucham?
Rockowe piosenki towarzyszyły mi praktycznie od zawsze ze względu na rodziców,  z głośników praktycznie zawsze sączyło się coś ostrzejszego. Ale jako dziecko, a potem nastolatka słuchałam bardzo zróżnicowanej muzyki. Był etap zamiłowania do twórczości Spice Girls, Just 5, Backstreet Boys, Gabriela Fleszara, 1-8 L, Verby, Libera, Mezo. Wszyscy rówieśnicy słuchali tego, ja również wpisałam się w ten trend. Mój gust muzyczny ukształtował się praktycznie na początku liceum, wtedy rozpoczęła się moja przygoda z Closterkellerem, Artrosis, Nirvany, H.I.M., Nightwishem.
Nie pozwala zasnąć
Nie dołuje
Lubię ostre brzmienia, skłaniam się bardziej w kierunku ostrzejszego rocka. Nie jestem miłośniczką ballad.  Lubię, gdy muzyka jest szybka, ostra, a sam wokal przechodzi momentami w krzyk. Jeśli zespół ma wokalistę, to musi mieć męski, silny wokal, wyjątek stanowi Robert Gawliński, który ma stosunkowo łagodny głos, a mimo to jestem nim zauroczona. Natomiast wokal Artura Rojka nie trafia w mój gust. Jest zbyt delikatny.
Moje ulubione kapele to Coma, Pidżama Porno, H.I.M., Closterkeller, Artrosis, 30 Seconds to Mars Type O Negative, Wilki, Delight, Moonlight, Hurt, Green Day, Within Temptation, The Rasmus, Evanescence, Acid Drinkers, Papa Roach, Maanam Guano Apes,  Enej, Kult T Love, Happysad, Epica, TSA,  Nirvana. (Mam nadzieję, że nikogo nie pominęłam xD) Aha, jako uczennica gimnazjum nie wychodziłam z zachwytów nad Łzami, które moim zdaniem dotykały rocka, zwłaszcza dawniej. "Jestem, jaka jestem", to mój ulubiony kawałek tejże grupy.
Moja historia z rockiem rozpoczęła się od Closterkellera i "Agnieszki", która zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Ta mroczność i ujmujący wokal Anji, dobry tekst.
Obecnie mam fazę na gotyk, od paru tygodni słucham Artrosis i Closterkellera na zmianę. Ostatnio doszedł do tego jeszcze zespół Filipa Sałapy, znanego z "The Voice of Poland", nie mogę przestać wsłuchiwać się w jego growl. Zespół nazywa się "The Sixpounder" i ma wydaną debiutancką płytę. Pochodzi z Wrocławia i stylistycznie jest zbliżony do  Acid Drinkers.
Odmiany rocka i metalu, które są mi bliskie: rock gotycki, metal gotycki, thrash, heavy metal,, hard rock.
Koncerty rockowe i metalowe mają swój niepowtarzalny klimat, żywiołowość, energię. Nie znoszę imprez w klubach, to  właśnie na koncertach naładowuję baterię i wyskakuję się za wszystkie czasy. Zawsze na drugi dzień trzeba rozczesywać włosy przez pół godziny przy pomocy odżywki do rozczesywania splątanych kosmyków, ale warto;) Ostatnio bawiłam się na Closterkellerze, w najbliższych planach mam udanie się na koncert Acid Drinkers.
A Wy czego słuchacie? Jakie są Wasze ulubione zespoły? Jakie odmiany rocka są Wam bliskie?